Od dawna mieliśmy ochotę ot tak powałęsać się po gronikach nad Koniakowem (zwykle mijamy je w pośpiechu, jadąc w jakieś zupełnie inne miejsce), aż wreszcie przyszedł czas, by spełnić tę zachciankę. Oficjalnym celem (bądź pretekstem) była niewielka jaskinia, do której ciągle jeszcze nie dotarliśmy.
Ani start z Bielska, ani przejazd przez Kotlinę Żywiecką nie przygotowały nas na to, co zobaczyliśmy po południowej stronie Beskidu Śląskiego: w Trójwsi panowała zima pełną gębą.
Zaparkowaliśmy przy szosie do Istebnej, by spontanicznie poszerzyć program dnia o czubek Ochodzitej. Podchodziliśmy wzdłuż imponujących śnieżnych band; za chwilę wokół ukazał się słoneczny archipelag wzniesień i grzbiecików. Młodzież próbowała ślizgów na tzw. “jabłuszku”, podczas gdy starsi fotografowali, zaciągając się ostrym, mroźnym powietrzem.
Przemieściliśmy się autem na północ, w dolinę i ruszyliśmy pieszo w kierunku wschodnim. Zrazu wzdłuż potoku, potem improwizowanym wariantem ku północnemu wschodowi, do góry – rozległymi, cichymi i białymi zboczami Tynioka. Spożywana tam czekolada smakowała wprost wyśmienicie. W pewnym momencie stało się jasne, że pierwotnie zaplanowanej pętli nie pokonamy, pozwoliliśmy więc nieść się nogom już bez żadnego algorytmu, wśród rzadkiej i malowniczo rozsianej zabudowy. Paweł o mało nie załapał się na sezonową pracę wysokościową.
Na zakończenie zamiast do jaskini trafiliśmy do lokalu gastronomicznego o naprawdę dziwnej nazwie, działającego przy skrzyżowaniu w Istebnej. Serwują tam proste, lecz zaspokajające głód i niedrogie jadło.
Trasa powrotna wiodła przez przełęcz Kubalonka, Wisłę i Ustroń. Amelia i Mikołaj zaskoczyli niewyczerpanymi zasobami energii: na tylnym siedzeniu dochodziło do skomplikowanych, żywiołowych interakcji, których głębokiego znaczenia ciągle nie zdołaliśmy przeniknąć.
Garść fotek: LINK
Amelia, Paweł | Mikołaj, Ines, Sebastian