(Fot. z telefonu)
W Dolinie Kościeliskiej trafiliśmy w sam środek intensywnych prac związanych z likwidacją szkód po huraganie. Mijaliśmy mnóstwo przygotowanych do transportu pni. W sprzątaniu drewna pomagają Słowacy. Energicznym krokiem dotarliśmy na Polanę Pisaną, gdzie panowała już wiosenna aura: zza chmur jakby przeświecało słońce, a trawę pod lasem zdobiły pierwsze krokusy.
Nieco później, będąc w połowie podejścia do otworu, usłyszeliśmy gdzieś za plecami tajemniczy, donośny i przeciągły łoskot, który nie przypominał ani lawiny śnieżnej, ani odgłosów wydawanych przez maszyny leśne. Przywodził na myśl raczej obryw skalny bądź solidną lawinę kamienną.
Pod samą jaskinią spotkaliśmy kurs z “Nocka”, który podobnie jak my planował trawers. Niebawem zjawili się jeszcze koledzy ze Speleoklubu Tatrzańskiego – ich celem były Tehuby. Rudzka ekipa kursowa weszła jako pierwsza (później, pod ziemią, nasze trajektorie co jakiś czas miały się przecinać). Jako że przybywało chmur i z chwili na chwilę wzmagał się wiatr, też szybko zniknęliśmy w otworze. Na zdjęciu: Marcin F. (z lewej strony kadru) w stanie pobudzenia werbalnego i podwyższonej gotowości przedakcyjnej.
Ani się spostrzegliśmy, jak wylądowaliśmy nad Szmaragdem, gdzie trzech z nas zrealizowało nagły kaprys i w celach poznawczo-zaliczeniowych zjechało na dno Studni Smoluchowskiego. Gdyby ktoś też zechciał się tam pofatygować, informujemy, że po drodze są odcinki usiane luźnym rumoszem skalnym i trzeba uważać, aby nie sturlać kamieni na głowy towarzyszy znajdujących się niżej.
Podkreślmy, że mimo zachęcających okoliczności przyrody (spokojna plaża nad szmaragdową tonią), przedstawiciel KKTJ nie podgrzewał żywności (ani wówczas, ani w ogóle podczas całej akcji). Tej soboty wybrał styl bardziej wyczynowy, oparty na wykorzystaniu zestawu zimnych naleśników.
Za Ślimakiem nastąpił drugi (po Smoluchu) bonusowy punkt programu, czyli (nie do końca zamierzone, choć warte zachodu) zwiedzanie Białego Labiryntu. Wyszliśmy (albo wyjechaliśmy) zeń oblepieni białą mazią. Po zjeździe na linie z Brązowego Progu znaleźliśmy się w Sali św. Bernarda.
Meanderek powyżej Progu Latających Want krył niespodziankę, czyli nawiany na spąg… śnieg. Kiedy pełzaliśmy końcową, najwęższą częścią korytarzyka, zacinało w oczy białymi płatkami, zaś na powierzchni powitała nas piękna tatrzańska zima. No cóż, lepiej późno niż wcale. Spadło tyle śniegu, że dolny, niezaporęczowany odcinek stoku nad Halą Upłaz musieliśmy pokonać d…zjeżdżając (slalom między drzewami wymagał wyjątkowej czujności).
Na wyjeździe panowała serdeczna, niezobowiązująca atmosfera. Momenty skupienia i refleksji splatały się w jedną, harmonijną całość z ożywioną dyskusją oraz wokalnymi partiami solowymi.
Niniejsze sprawozdanie byłoby niepełne, gdyby Autor nie podzielił się kilkoma bon motami i aforyzmami Roberta. Przytoczmy jedynie te mniej dosadne (w formie strawnej dla Masowego Czytelnika):
…………………………………………
……………………………….!
…………………………………………………………………………………………………….
………………………………………………………
Kolega z KKTJ również trzymał intelektualną formę. Z właściwą sobie swadą sypał hasłami i dowcipami – prezentujemy próbkę tego dość specyficznego humoru (w złagodzonej wersji):
………………………………………………………
– ……………………………..?
– ……………………………!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!
Dodajmy, że to i tak chyba najbardziej obyczajny i najmniej obrazoburczy cytat z jego sobotniej wiązanki.
Garść zdjęć: LINK
Robert, Wiewiór, FrytkaPunk | Sebastian