(Fot. z telefonu)
W lecie 2019 pierwszy raz od co najmniej dwudziestu lat przez cały lipiec i sierpień nie zaliczyliśmy ani jednego, nawet spacerowego przejścia górskiego.
Jedynie początkiem lipca pewnego wieczoru spotkaliśmy się ze znajomymi w okolicach Przełęczy Salmopolskiej (nigdzie daleko nie wędrując), a dzień później, przy okazji wizyty u specjalisty chirurga w Krakowie, zatrzymaliśmy się na kilkadziesiąt minut na Wyżynie Krakowsko-Częstochowskiej.
Dobiegające właśnie końca wakacje to były – pod kilkoma względami – najtrudniejsze wakacje w całym naszym życiu. Okazały się wręcz gorsze niż lato 2009 roku.
Teraz, tracąc kontakt z górami, utraciliśmy resztkę wolności, która pomagała nam choć na krótko zapominać o chorobie, śmierci i innych problemach. Jesteśmy bardzo zmęczeni, z niepokojem spoglądamy w przyszłość.
Bezpośrednim impulsem do publikacji tych słów jest wydarzenie z dnia wczorajszego, czyli 30 sierpnia: zupełnie niespodziewanie, na sam koniec wakacji znowu dosięgnęły nas konsekwencje nieszczęścia z lutego 2017.
Sprawców tamtego lutowego dramatu prosimy o zdrowy rozsądek, o spokój. Zaglądają na tę stronę. Zrozumcie: zarówno fizyczna przemoc i pozbawianie człowieka wolności, jak i tuszowanie takich przestępstw to krótkoterminowa, samobójcza strategia. Fakt, że ostatnie ponad dwa lata i minione wakacje zamieniły się dla nas w piekło, przyniósł krzywdę głównie naszemu dziecku. Ma smutny początek roku szkolnego i smutne urodziny. Trudno sobie wyobrazić, żeby dla kogokolwiek mógł to być powód do satysfakcji.
Okażcie litość, jesteśmy zupełnie bezbronni. Nie kopie się osób słabych, które już i tak leżą na ziemi. Jeszcze bardziej bezbronny i niewinny jest nasz syn. Mieliśmy nieśmiałe plany, to miały być jego pierwsze od kilku lat pogodniejsze wakacje, a okazały się koszmarem w czterech ścianach.
Niech niniejszy tekst będzie sygnałem, że coraz więcej osób wie o dramatycznych wydarzeniach z 2017 roku. Że – w odróżnieniu od sprawców – nie jesteśmy otoczeni przez wrogów, ale przez wspaniałych ludzi.
Dlatego przy okazji dziękujemy Przyjaciołom, którzy podnoszą nas na duchu i w ciężkich chwilach są jak członkowie rodziny. Dziękujemy między innymi Annie i Michałowi, Justynie oraz nieocenionemu Frytce.
Dziękujemy też tym, którzy piszą i dzwonią z daleka – między innymi Janowi z Krakowa, Michałowi z tego samego miasta, Małgorzacie z Paryża, Adamowi z Dalekiego Świata i tym, którzy niniejszego wpisu nie zrozumieją, bo nie znają języka polskiego.
Trudno wymienić wszystkich.
W taki skromny sposób próbujemy wyrazić naszą wdzięczność.
Przed nami jeszcze trudniejsze tygodnie i miesiące. Gdyby nie Wy, już dawno poddalibyśmy się.