Wjechawszy w dolinę potoku Rycerki napotkaliśmy sporą ilość śniegu, która kontrastowała z wiosenną scenerią oglądanego rankiem Bielska. Samochoding wymagał czujności, ale nie wylecieliśmy poza szosę.
Wstępna część wycieczki, czyli niewinny zielony szlak na Przegibek kosztował nas najwięcej energii i podziałał zdecydowanie demotywująco. Pod nogami rozjeżdżała się mokra śniegowa breja. Gdzieniegdzie drogę tarasowały powalone pnie, stąpaliśmy po zmielonej cetynie i pozostałościach z wycinki. Na marginesie: tym szlakiem ostatni raz szliśmy z Ines dawno temu, wówczas ścieżka prowadziła w całości przez las. Obecnie wschodnie zbocza Bendoszki Wielkiej są łyse, nie licząc pojedynczych, niewielkich drzewek.
Nad ciurkającą wodą dostrzegliśmy delikatny wczesnowiosenny akcent w postaci lepiężnika białego (Petasites albus).
Przez cały czas z gór emanował błogi spokój. Droga z doliny była prawie nieprzedeptana; po ostatnich opadach śniegu przed nami szła tędy, sądząc po śladach, tylko dwójka turystów. W dalszej części dnia niewiele się zmieniło: mimo niedzieli ludzi spotykaliśmy z rzadka, a w pustawych schroniskach panowała senna atmosfera.
Najpierw zawitaliśmy do obiektu na Przegibku. Kupiliśmy sobie pomidorówkę (w 10-stopniowej skali ocenilibyśmy ją na 4) i osobliwą “herbatę z sokiem malinowym” czy też, dokładnie rzecz biorąc, kompot z porzeczek stylizowany na herbatę.
Po przeanalizowaniu sytuacji terenowej postanowiliśmy mimo wszystko realizować założony plan. I to była dobra decyzja, bo na kolejnych etapach śnieg okazał się nieco bardziej zmrożony.
Drzemiąca pod grubą białą kołdrą przełęcz prezentowała się sielsko; Mikołaj nie mógł się powstrzymać i wykonał na zaśnieżonej łące pięknego orzełka.
Znaczna wilgotność powietrza zwiększała odczucie chłodu. Już wcześniej, zanim dotarliśmy do Przegibka, mieliśmy mokre kurtki i plecaki. Teraz oszronione drzewa uginały się malowniczo pod ciężarem śniegu, lecz od góry operowało słońce – w efekcie przez dużą część wędrówki wzdłuż słowackiej granicy (szliśmy czerwonym szlakiem lub przecinką) na nasze zakapturzone głowy lało się jak z prysznica. Syciliśmy oczy obrazami zimowego lasu, a kiedy drzewa rozstępowały się, było widać fragment Beskidów Orawskich i Kisuckich z bielejącym w tle Velkym Rozsutcem.
Zaskakujący przebieg miało spotkanie (w samym środku leśnej głuszy) ze zmierzającą w przeciwnym kierunku wycieczką zorganizowaną przez chrzanowski oddział Polskiego Towarzystwa Tatrzańskiego tudzież Studenckie Koło Przewodników Górskich w Krakowie. Drobna wymiana uprzejmości spontanicznie przerodziła się w grupowe zdjęcia pozowane z flagą (patrz: wyżej; zaznaczmy, że to jedynie niektórzy członkowie wycieczki z Chrzanowa); Mikołaj otrzymał garść firmowych gadżetów PTT. Należący do ekipy przewodnik SKPG twierdził, że zna skądś naszą Ines; wcześniej, w przedsionku schroniska do tego samego przyznała się pewna dziewczyna. Kto wie, może niebawem Ines zbliży się pod względem rozpoznawalności do samego Frytki? Jak przystało na rasową celebrytkę, za każdym razem nie kojarzyła osoby rozpoznającej.
Na charakterystycznym, ciut ostrzejszym podejściu z małą wychodnią skalną Mikołaj z zapałem wytyczył zimową direttissimę. Zaraz potem krótka beskidzka “grań” z najprawdziwszymi nawisami doprowadziła do szczytu Wielkiej Rycerzowej, 1226 m n.p.m. Grubość pokrywy śnieżnej sprawiła, że Mikołaj z mamą bez jakiejkolwiek gimnastyki stanęli na (ledwo wystającym) słupku.
Słońce towarzyszyło nam przez mniej więcej pierwszą połowę akcji, zresztą i tak co jakiś czas przesłaniały je chmury. Zanim dotarliśmy do Rycerzowej, zgasło zupełnie. Schodząc (lub zjeżdżając na tylnej części ciała – jak Mikołaj) na Przełęcz Halną mieliśmy przed sobą w większości szarawy, mało wyraźny krajobraz; jednocześnie ciekawe rzeczy zaczęły się dziać na niebie. Po zachodniej stronie zza zimnych obłoków sączyło się bladołososiowe światło; niekiedy w postaci długich, cienkich, sięgających powierzchni ziemi promieni. Na południowym wschodzie, gdzieś daleko ledwie zaznaczało się widmo Tatr.
W bacówce na Rycerzowej zamówiliśmy żurek (6 punktów na 10) plus niezłą gorącą czekoladę z bitą śmietaną, po czym poszliśmy przez Małą Rycerzową i Jaworzynę. Słońce ocknęło się z popołudniowej drzemki i momentami las zabarwiał się na złotawo.
Pośród zabudowań Mładej Hory odbiliśmy w lewo, by powrócić w dolinę. Ostatni etap marszu uprzyjemnialiśmy sobie recytacją poezji (autorstwa m.in. Adama Mickiewicza).
Więcej zdjęć: LINK
Mikołaj, Ines, Sebastian
A my z kurem tego samego dnia lecz w innym czasie, byliśmy całkiem niedaleko, bo na Przeł. Przysłóp Potócki i dalej na Praszywce.