Ponieważ tylko umarłeś,
na pewno się spotkamy.
Będziesz miał zawsze dziewięć lat,
jak wtedy, gdy widziałem cię
po raz ostatni, w górach.
Był sierpień, późne popołudnie
dojrzałe i tak czyste,
że liście czereśni nie poruszały się
wcale i milczały łodygi traw.
Jeżyny były już czarne i pękały
w ustach. W ich słodkim soku kryła się
pamięć wiosny i lata. Burze zostały
zapamiętane i poranki i lot skowronka.
Biegłeś przed nami śmiejąc się
i wiedziałeś, że tuż za tobą idzie
nasza czułość, lekko jak oddech śpiących.
W pewnej chwili zniknąłeś za drzewami,
w cieniu świerków. Tam był już wieczór
i chłód, w cieniu świerków zielonym.
A my staliśmy jeszcze w promieniach
zachodzącego słońca i pytaliśmy
gdzie jesteś, bez niepokoju.
Byliśmy przecież tak blisko siebie,
dzieliły nas tylko gwizdy sennych ptaków
i namioty splątanych gałęzi.
Noc szła ku górze, powoli.
Korytarzami, tunelami
noc szła przez dzień.
(Adam Zagajewski z tomu Jechać do Lwowa, 1985 rok)