Carpe ver… – chwytaj wiosnę, ponieważ w miarę, jak postępują zmiany klimatyczne, trwa ona coraz krócej.
Pierwsza część dnia stała pod znakiem zaawansowanego, ambitnego samochodingu; na pewnym etapie zaproponowano nam nawet przeprawę promem, lecz grzecznie odmówiliśmy. W każdym razie mniej więcej o wyznaczonym czasie oba bielskie krążowniki szos zaparkowały w słowackich Stankovanach, a ich załogi z ulgą rozprostowały nogi.
Škútova dolina łagodnie wyprowadziła nas w kierunku wschodnim, z lasu na Žaškovské sedlo – rozległą, pachnącą wiosną i przystrojoną krokusami przełęcz. Przeżyliśmy tam bliskie, emocjonujące spotkanie z unikatowym gadem… Młodzież miała także okazję zapoznać się z dwoma najprawdziwszymi lejami krasowymi. Był popas i harce w słońcu.
Skręciwszy w lewo, czyli na północ, wkroczyliśmy w krainę zamieszkaną przez bukowych Entów. Gdy nadchodziliśmy, srebrzystoszare istoty zastygały w najdziwniejszych pozach, klinując swe korzeniostopy pośród omszałych, wapiennych i dolomitowych bloków.
Kolejny przystanek nastąpił już na grzbiecie, przy Škutovej skale, a właściwie na niej oraz w niej: dzieciaki zaliczyły bowiem czubek, jak również zawitały do otwierającej się pod skałą Škutovej komory.
Gdy szlak przeskoczył na północną stronę grzbietu, rozpętała się wojna na śnieżki. Uczestników starcia można było rozpoznać po mokrych kołnierzach; z trudem opanowano sytuację, dorosłym też się oberwało.
Grzbiet powtórnie osiągnęliśmy w rejonie Okrúhlej skaly, po czym zeszliśmy do podstawy jej południowej ściany. Po 10-metrowej wspinaczce znaleźliśmy się w ślicznej Jaskyňi na Šípe. Pod nogami ciurkała woda ze źródełka (trzeba uważać, gdyż poślizg grozi runięciem w dół!), a z ogromnych skalnych okien (których “parapet” zdobiła sasanka słowacka) roztaczała się pyszna panorama.
Po powrocie do plecaków pojawił się problem: Mikołaj z dziewczynami nie chcieli rozstać się ze stwarzającą bogate możliwości wspinaczkowe skałą. Przekonaliśmy ich jednak jakoś i chyba nie żałowali, bo nie upłynęło wiele czasu, jak zdobyliśmy najwyższy tego dnia punkt, czyli spektakularnie widokowy szczyt Šípu, 1169 m n.p.m. Dookoła pulsowały Góry Choczańskie, Wielka Fatra, Niżnie i Zachodnie Tatry.
Dalej zaczął się najbardziej chyba interesujący odcinek całej trasy, czyli “šípska grań”. Szlak wiódł pomiędzy bajecznie skarłowaciałą buczyną, to znów wspinał się na prożki i mijał imponujące białe baszty, a ze skał uśmiechały się kolorowe wiosenne kwiaty.
W takich właśnie “okolicznościach przyrody” dotarliśmy na Zadný Šíp, 1142 m n.p.m., który wypływał ponad dolinę Wagu niczym jakiś statek z masztem zatkniętego tam, wielkiego krzyża; zwłaszcza na przedwierzchołku człowiek czuł się jak na dziobie żaglowca. Bezpośrednio pod nogami ziała głębina. Dzieci wpisywały się do zeszytu wyciągniętego z zainstalowanej na szczycie puszki. Chłonęliśmy wzrokiem przestrzeń. Stąd morze Wielkiej Fatry, szczególnie jej lubochniańskiej części, prezentowało się jeszcze cudowniej; tuż przed nosem wyrastała nam Kraľovianska kopa; z prawej, zachodniej strony kierowany pod światło wzrok ślizgał się po rozmytym konturze luczańskiej Małej Fatry. Schroniliśmy się między buki, gdzie mama Oliwii poczęstowała nas dobrą czekoladą, ale po chwili pod krzyż wszystkich przywołały tajemnicze dźwięki. Wierzcie lub nie: tego dnia na Zadnom Šípe wysłuchaliśmy muzycznego koncertu…
Niebywale klimatycznymi, stromymi zboczami zbiegliśmy do kolejnego czarownego miejsca, mianowicie do trwającego poza czasem, na wysokości 740 m n.p.m. przysiółka Podšíp. Matki usiadły obok pachnących starych drewnem chat, a dziatwa… nadal brykała i brykała.
Do Stankovan zeszliśmy wzdłuż nieznakowanej leśnej ścieżki.
Album zdjęć z wycieczki: LINK
Sekcja Młodzieżowa: Anna K., Oliwia, Mikołaj | Anna S., Michał | Sebastian, Ines