Dojrzeliśmy do decyzji, by wejść na Czantorię od strony czeskiej.
Szlak z centrum Nydka oferuje naprawdę niezłe widoki. Co prawda tym razem ograniczona przejrzystość powietrza i położenie słońca rozmywały obraz, jednak podchodząc płaskawym, na sporym odcinku niezalesionym grzbiecikiem i tak nie mogliśmy się napatrzyć na amfiteatr doliny Głuchówki (Hluchová). Mijaliśmy domy i płoty, dookoła pasły się krowy oraz ekscentryczne kozy w ciapki, z uszami spaniela.
Dalej, już w lesie, odbiliśmy w bok, żeby obejrzeć “Kamień” – imponującą wychodnię skalną, przy której w okresie kontrreformacji potajemnie gromadzili się ewangelicy. Tego punktu programu nie dało się skrócić: młodzież właziła do góry, przełaziła przez okno skalne i… szukała cennej śruby. Ze szczelin nieśmiało wyglądała cieszynianka wiosenna (Hacquetia epipactis). Uwaga: tam jest przepaściście, nie można spuszczać dzieci z oka.
W końcu udało się wznowić marsz. Kilkoro z nas doraźnie powiększyło sobie wyobraźnię za pomocą przydrożnego przyrządu o więcej niż zadowalających parametrach (duży przezior, FY w granicach 136).
Szlak na odcinku podejściowym pokrywał się z tzw. Ścieżką rycerską. Minąwszy kameralny przysiółek Zakamień (Za Kámen) dotarliśmy do jej najbardziej interesującego przystanku. Młodzież w skupieniu wysłuchała odczytanej z tablicy legendy: podobno niedaleko stąd, “przed kuźnią, w czasie Świąt Wielkanocnych, nagle zjawił się rycerz w lśniącym rynsztunku. Poprosił zdziwionego kowala, aby ukuł 300 zahartowanych podków w przeciągu trzech dni…”
Kawałek dalej ujrzeliśmy czeskie schronisko. Mijają lata, a ono wygląda jednakowo niezachęcająco; zarówno w środku, jak i wewnątrz. Przemogliśmy się jednak i wstąpiliśmy na chwilę po kolejną pieczątkę. Następnie zdobyliśmy szczyt Wielkiej Czantorii, 995 m n.p.m.; większość ekipy zaliczyła wieżę widokową. Zaraz potem, u stóp wieży, staliśmy się świadkami religijnego zgromadzenia (takiego z przenośnym nagłośnieniem).
Schodziliśmy na południe, szlakiem granicznym. Mikołaj z Tymonem mieli zabawę na ciekawie ukształtowanych bukach, których pnie rozwidlały się nisko nad ziemią. Warto pamiętać, że tego rodzaju drzewa z powodzeniem pełnią funkcję statków kosmicznych.
To wcale nie był koniec atrakcji, bowiem na Przełęczy Beskidek, na fundamenie czegoś, co w przeszłości mogło być dyżurką WOP-istów, młodzież z zapałem zabrała się do tworzenia kompozycji z kamieni i gałęzi, zaś rodzice wykonali serię portretów “pozowanych na naturalne”.
Ostatni etap przejścia wiódł doliną Strzelmy (Střelma); najpierw przez las, później między zabudowaniami. Dolinka posiada dyskretny, lekko “badziewny” urok – docenią go koneserzy, do jakich sami również się zaliczamy. Wokół domostw rozmieszczone są różnego rodzaju artefakty. Teraz, kwietniową porą nad wodą bieliły się i różowiły lepiężniki (Petasites albus & hybridus), rozlewał się fiolet żywców (Dentaria enneaphyllos). Całości dopełniały nietypowe, gustownie wykonane tabliczki z nazwami przystanków autobusowych.
Z zainteresowaniem obserwowaliśmy, jak w okolicach przełęczy potok Strzelma wycieka spod ziemi niepozorną choć dynamiczną stróżką, przyjmuje kolejne dopływy (jeden z nich wpadał przez rurę, którą chłopcy ochoczo strawersowali), spada z prożków, by wpłynąć do Nydka już pod postacią poważnego, pewnego siebie cieku.
Nie dość, że przez cały dzień nie wydaliśmy ani halerza (wstęp na wieżę opłaciliśmy w złotówkach), to jeszcze na czysto zarobiliśmy ze 100 koron – dzięki świetnej znajomości języka czeskiego.
Na zdjęciu powyżej: perfekcyjni rodzice ze swymi idealnymi dziećmi (Przełęcz Beskidek).
Pełna fotorelacja: LINK
Irma, Tymon, Kamila, Michał | Mikołaj, Ines, Sebastian